sobota, 20 września 2014

"Więzień labiryntu": Popularne "Igrzyska śmierci" mają konkurencję! - recenzja stopklatka.pl

Do kin wchodzi "Więzień labiryntu". To kolejny film w konwencji science-fiction przeznaczony głównie dla młodzieży. Czy całość jest w stanie dorównać słynnej serii "Igrzyska śmierci"? Oto nasza recenzja filmu "Więzień labiryntu".


Od paru lat Hollywood wyraźnie młodnieje. Internetowi krzykacze przepowiadają zmierzch kina i zrzucają winę na wszędobylskie PG-13, czyli kategorię wiekową niepozwalającą na krew, przekleństwa czy goliznę. Faktycznie, wyobraźnią kinomanów zawładnęły filmy z pod znaku YA, czyli na podstawie powieści dla starszej młodzieży. Nie wszystkie osiągają spodziewany sukces ("Miasto kości", "Akademia Wampirów", "Istota") ale gdy już zaskoczą, nagle wszyscy rozmawiają o "Niezgodnej" czy "Igrzyskach śmierci". "Więzień Labiryntu"- adaptacja bestselleru Jamesa Dashnera jest kolejną młodzieżową dystopią, ale jeżeli tak ma wyglądać upadek kina, to jakoś przetrwamy.



Przede wszystkim, najważniejszy jest pomysł. Podczas gdy megahit z Jennifer Lawrence nazbyt przypomniał japońskie "Battle Royale", za "Więźniem labiryntu" przemawia świeżość. Główny bohater, Thomas, budzi się bez wspomnień w obozie zagubionych chłopców uwięzionych w środku tajemniczego labiryntu. Nie można zostawać w nim na noc, bo kończy się to niechybną śmiercią z rąk (ostrzy) Buldożerców. Chłopcy, mimo ograniczonych zasobów, są świetnie uczesani i dobrze ubrani. Nawet gdy do ich obozu zawita pierwsza dziewczyna, nie obudzi to żadnych "dorosłych" uczuć. Jesteśmy w świecie prostych konfliktów: nowe kontra stare. Wódz osady – Alby pragnie zachować status quo, Thomas za wszelką cenę chce się wydostać z pułapki.

Jak zwykle więc mamy działającego wbrew zasadom wybrańca, który burzy wątpliwy porządek. Dylan O'Brien świetnie oddaje ten instynktowny bunt, wiecznie niedowierzającym spojrzeniem, które sugeruje, że prowadzi go jakiś wewnętrzny imperatyw. Musi mu towarzyszyć stereotypowa niedorajda, która jako jedyna z obozu nie załapała się na urodę modela. Jest także mięśniak, co zaskakujące, grany przez fajtłapę z "Millerów" Willa Poultera; mózgowiec – Thomas Brodie Sangster, czyli pamiętny zakochany dzieciak z "To właśnie miłość" i spec od labiryntu - szybkobieżny Minho. W końcu pojawia się też piękna Kaya Scodelario, bo to nie "12 gniewnych ludzi" i obie płcie muszą być reprezentowane. Na szczęście obyło się bez wątku romansowego, chociaż w obligatoryjnym sequelu może się to zmienić. Bohaterów łatwo polubić, szybko orientujemy się komu kibicować, a kogo spisać na straty.

Jednak droga do udanego filmu jest kręta. Twórcy często wpadają w ślepe zaułki, szczególnie decydując się na sceny poważnych rozmów, które są rozegrane na autopilocie. Takie zastoje w akcji przypominają widzom, że oglądają ekranizacje literatury młodzieżowej, w której autor musi jakoś rozciągnąć fabułę, aby starczyło mu materiału na trylogię. Zresztą widmo kontynuacji ciąży na "Więźniu labiryntu". Narracja od początku nie pozostawia wątpliwości, że nie oglądamy pełnej historii.

Mimo to, film ogląda się świetnie. Podczas scen w labiryncie czuć przyjemny powiew Kina Nowej Przygody, a walki z okropnymi zmutowanymi robo-pająkami mimo ograniczonego budżetu są odpowiednio przerażające i ekscytujące. Nie potrzeba znajomości książki, aby połapać się w przedstawionym świecie czy motywacjach bohaterów. Wszystkie zasady są jasne i choć postaci nie kierują się tu logiką, tylko swoimi narracyjnymi powinnościami, a zwroty akcji musimy przyjąć na słowo honoru, nie jest to rozrywka na pół gwizdka. Dla reżysera Wesa Balla jest to pełnometrażowy debiut, ale zasłynął wcześniej pięknym "Ruin", po którym "Więzień labiryntu" odziedziczył stronę wizualną. W oczywistym porównaniu z "Igrzyskami śmierci" film idzie ramie w ramie, a nawet nieco je przewyższa luzem i bezpretensjonalnością. Warto się zgubić w tym labiryncie.
[Marek Baranowski]
źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...